czwartek, 25 lutego 2010

czternasty

Znów wątpię. Ogarnia mnie poczucie irracjonalności podejmowanych działań. Nie wiem jak usprawiedliwić sama przed sobą pisanie pracy magisterskiej. Doskonale zdaję sobie sprawę, że jej powstanie nie będzie wynikiem szlachetnej potrzeby poznawczej. Blaga. Blaga. Blaga. Wybrałam temat w ten sam sposób jak inni studenci - jest wypadkową łatwości opracowania i jego ciekawości. Motywacja rozrywkowa. Lubie grać w gry planszowe więc napiszę sto stron auto usprawiedliwienia. Będę mieć w ręku argument żeby nawracać na te hobby innych (no bo udowodniono NAUKOWO pozytywny wpływ grania!!). Głupstwa takie równie silnie mogłabym udowodnić ich szkodliwy wpływ. Relatywizm jest przygniatający. Cała społeczność naukowa przesiąknięta jest tą grą pozorów. Akademicka nowomowa w której idzie się na intelektualną łatwiznę, brodzi się w bezpiecznych bagnach specjalizacji. Co te stosy prac naukowych udowadniają? Chyba tylko to, że mamy współcześnie duży problem z mówieniem o rzeczywistości. Zasłaniamy się ułomną metodą naukową żeby zamaskować bezsilność i nie moc wyrażania przeżywania. Ochraniamy się tarczami interpretacji, wielością równorzędnych teoryjek. Wartościujemy ale nic oficjalnie - naukowcom nie wypada! Idee zakopane są pod gruzami mącących jasność wyrafinowanych pojęć. Teksty muszą sprawiać wrażenie maksymalnie obiektywnych, oderwanych od autora i adresata. Pod tą cienką warstwą humanizm gnije w własnej nie akceptacji. Marność nad marnościami. Mam nadzieję, że już niedługo powstaną programy konstruujące teksty naukowe. To wyrobnictwo jest. Uniwersytety zamieniły się w średniowieczne Cechy. Mamy mistrzów i całe rzesze rzemieślników. Uczymy się strugać teksty tak jak kiedyś czeladnicy drewno. Odstępstwa nie są mile widziane. Myślenie tym bardziej. Dostajesz dyplom czyli potwierdzenie konkretnych umiejętności i wiedzy. Kto teraz studiuje? Zgłębia tematy dla własnej przyjemności? Poszukuje wiedzy? Przebrzmiało. Ja też coś tam sobie piszę, trochę bo chcę trochę bo muszę. Zawsze najpierw wierzę dopiero później udowadniam. Te gry - czemu się za to zabrałam? Dlaczego zależy mi na tym aby wcisnąć (sprzedać, wypromować!) moje hobby innym? Świetne jest poczucie prestiżu. Nie piszę o internecie i reklamie bo to oklepane. Mogę się poczuć oryginalna w swych zainteresowaniach. Może zależy mi też na tym żeby ludzie spróbowali czegoś co wywołuje we mnie pozytywne emocje, żeby poczuli te magiczne napięcie tworzące się między graczami pochylonymi nad planszą? Może chcę wyjaśnić sama sobie co fascynuje mnie w tej formie zabawy? Może nie umiem pisać o czymś co jest poza moim życiem i wybór bliskich mi planszówek był czystko strategiczny? Jakie ma znaczenie co odpowiem na te pytania. Liczy się przecież nie ta emocjonalna wartość którą doświadczam i tak bardzo chciałabym pokazać a redukcja życia do metodologicznej naiwnej zależności. Czy warto to badać gdy już w sercu wszystko jest jasne, wszystko już intuicyjnie wiem? Nie wiem czy do kogokolwiek mój tekst trafi - promotor, recenzenci i koniec. Przeczyta może też ktoś komu będzie potrzebne parę tabelek do udowodnienia kolejnych jałowych tez. Dobudowuję swój kawałek tej absurdalnej wieży babel. Kto chciałby słuchać. Komu tak na prawdę zależy. Cele same w sobie są niepotrzebne nikomu, wszyscyśmy uwikłani w obłędne połączone zadania.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz