środa, 24 lutego 2010

trzynasty

Dlaczego współczesny film polski jawi mi się jako synonim marnej kinematografii? Może jest to wyraz przedsądu, innego, dawno uwarunkowanego sposobu patrzenia na rodzime produkcje. Oglądam i oceniam wedle punktu odniesienia jakim jest film amerykański. Wszystkie braki fabularne które na zachodzie można ukryć kosztownymi efektami specjalnymi są jaskrawiej widoczne poprzez niski budżet polskich produkcji. Kino to magia - umiejętność manipulowania widzem tak aby zwracał uwagę na to co chce reżyser. Im więcej szybkich cięć, dynamicznej akcji tym zafrasowany migającym obrazem odbiorca da sobie wmówić więcej. Rozrywkowe kino, tak jak muzyka discopolo, są w Polsce na takim niskim samym poziomie jak te za granicą. Nasza wiara w to, że coś zaśpiewane w obcym języku lub widok ulic Los Angeles zamiast oklepanych blokowisk, ma większą wartość jest wynikiem pewnej historycznej obłudy. Właśnie na język chciałam zwrócić uwagę. Zagraniczne filmy najczęściej oglądam z napisami. Moje oko jest na stałe uwiązane w dole ekranu. Gdy akcja przyśpiesza lub dialogi są rozbudowane siłą rzeczy percepcja zostaje ograniczona do fragmentów obrazu. Mózg popada w przyzwyczajenie. Film w języku polskim wydaje mi się zawsze w pewien sposób nienaturalny. Mam więcej czasu na myślenie, analizę szczegółów, dodatkowo nastawiona negatywnie szybko wyłapuję niedokładności i tandetność zastosowanych rozwiązań. Stereotyp jest bardzo silny. Nie oglądam większości polskich filmów bo wiem, że nie jestem w targecie. Film musi zarobić a ja do kina nie chodzę więc niejako wyłączam się z procesu (jakże demokratycznego!) konsumpcyjnej modyfikacji repertuaru. Producent wykładając kasę na film musi zawierzyć odbiorcy, my kupując bilet musimy zawierzyć producentowi. Powszechny jest jednak negatywny ferment. Dlatego wszyscy kochamy produkcje PRL'u.

Co najlepsze po tym małym wstępie polecę mimo wszystko film Rewers. Zgarnął jakieś nagrody, poważne nominacje, coś mi się o nim na zajęciach obiło o uszy. Spróbowałam. Smak miał absurdalno-psychologiczny. Wniosek wydaje się prosty. Gdy oczekujemy czegoś złego każda maluteńka dobra rzecz sprawia, że zostajemy pozytywnie zaskoczeni, gdy nie ma żadnej takiej rzeczy pozostajemy rozradowani w spełnionym przekonaniu słuszności własnego sądu. A co jeśli od tej zasady silniej działa samospełniająca się przepowiednia? Czy popadam w rozmyślanie o przedsądach na temat przedsądów? 
Dosyć.
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz