wtorek, 14 stycznia 2014

Jestem tylko oczami, które patrzą na mnie

poniedziałek, 1 sierpnia 2011

sześćdziesiąty siódmy

Tour de Pologne 2011








poniedziałek, 13 czerwca 2011

sześćdziesiąty szósty

forma formą formę formuje




sobota, 4 czerwca 2011

sześdziesiąty piąty

Pamiętacie jeszcze sprawę Łódzkiego pogotowia? Pawulonik? Temat tak ponury i etycznie nieprawdopodobny, że szybko został przekształcony w serię mrocznych żarcików rodem z Monty Pythona. Ba, ktoś pamięta jak dokładnie wyglądała ta sprawa?

BBC zadbało o to aby pewne fakty nie zostały zapomniane. Na YT można znaleźć pełnometrażowy dokument docierający do samego źródła mrocznego interesu. Dokumenty

BBC mają swoją charakterystyczną narrację - tak jak w klasycznych filmach przyrodniczych, w "Łódzkim nekrobiznesie", twórcy, oprócz głównego wątku narracji (wymownych relacji z rozpraw sądowych), uraczyli nas wieloma scenami ukazującymi polskie pejzaże społeczne. Sama historia jest wyjęta z hollywoodzkiego filmu - mamy potężnego boss, koneksje, zastraszanie, zabójcę i ogromne pieniądze, i żadnych pozytywnych bohaterów. Wszystko od prawdy do śmierci jest przeliczalne na twardą pogrzebową walutę. Pierwsza część filmu znajdziecie tutaj.

Lubię gdy dokument mnie zaskakuje. Niewątpliwie dlatego tak bardzo przypadł mi do gustu  film "Jak założyć własne państwo?". Sprawa jest dość podejrzana, jakie mamy najmniejsze państwa na świecie? Monako, Watykan, San Marino? 

Nie. Są państwa jeszcze mniejsze, tyle, że nie znane, bo nie uznawane przez ONZ. Seborgia na terenie Włoch (istnieje od IX wieku), Sealandia na platformie z czasów II WŚ, księstwo Hutt Riwer (całkiem spore, ok 60 km2) drugie co do wielkości państwo na kontynencie Australijskim, absurdalna maleńka Molossia. Wszystkie te kraje mają to czego byśmy wymagali od suwerennego państwa - walutę, hymn, prawo, władzę, w wielu przypadkach także własną historię. Ich istnienie jest jednak kwestionowane na arenie międzynarodowej. Co decyduje o tym, że niektóre z nich są akceptowane a inne nie? Czym jest państwo? Może warto kupić kawał ziemi i w końcu poczuć się na swoim?
Film obejrzałam dzięki uprzejmości KJ

piątek, 15 kwietnia 2011

sześdziesiąty czwarty

Wiosna w Łazienkach. Znów przyroda.









środa, 23 marca 2011

sześdziesiąty trzeci

Tajemnicze słowo ZARDOZ

Jak wrzucimy je w paszczę wujka Google otrzymamy bardzo sprzeczne dane - recenzję tego filmu znajdziemy na opisującym najgorsze filmy portalu B-Movie, a zarazem na dużych serwisach takich jak Filmweb i IMDb zbiera on pozytywne noty od tysięcy użytkowników. To te same zjawisko jak w przypadku produkcji Eda Wooda - są tak złe, że można się w nich zakochać. Bez odpowiedniego dystansu wzbudzają niesmak i irytację. Łatwo więc o sprzeczne opinie. Spójrzcie tylko na załączoną grafikę.

Oczywiście na pierwszy odstrzał idzie Sean Connery biegający po planie w niezwykłych czerwonych gatkach oraz wielka kamienna latająca głowa (moim zdaniem bezbłędnie przygotowana). Film jest dość stary (1979), jego akcja dzieje się w dalekiej przyszłości co pozwala na przeróżne eksperymenty scenograficzne. Wszystko to schodzi jednak na drugi plan gdy zaczynamy wnikać w fabułę. Cóż tam się nie dzieje!

Za mocno rwaną i chaotyczną narracją kryje się wspaniała opowieść o przemijaniu. Nieśmiertelna garstka ludzi żyjąc niczym greccy bogowie ma za zadanie strzec kulturalnego i naukowego dorobku ludzkości. Do ich świata z brutalnego zewnętrza trafia Zed. Początkowo traktowany jak istota niższego rzędu, odkrywa gnuśność z pozoru idealnego świata mieszkańców Vortexu. 

Warto do Zardoza podejść z otwartym umysłem, przymknąć oko na pewne niedociągnięcia i cieszyć się niezwykłym przenikaniem się tandetności i genialności tego obrazu. Tytuł zdecydowanie dla psychodelicznych hardcorowców - logiki w tym tyle ile sami umiecie włożyć. W razie problemów z interpretacją pomoże wam Wikipedia. Polecam jednak pobawić się tym filmem samodzielnie.

I trzeba szukać na wszelkich portalach recenzenckich tego co wywołuje największe nieporozumienia. Niech nie będzie jednoznacznie. Bo to jest to co bawi najbardziej.

Rety, dobrze może, że piszę te swoje wypociny tutaj a nie zostałam filmwebowym trollem :)

niedziela, 20 marca 2011

sześćdziesiąty drugi

Pod wpływem impulsu i pozytywnej fali w płucach wyruszyliśmy do kina na nową polską produkcję. Przyciągnęła nas siła marki jaką jest sam w sobie Jeż Jerzy. Wiele razy śledziłam komiksowe przygody tego przekornego bohatera przesiadując w kątach stołecznego Empiku. Humor raczej niepoprawny, cięty z dużą ilością odwołań do narodowych stereotypów. Mimo pewnej wulgarności Jeż Jerzy w swojej nieugiętej walce z podwórkowymi naziolami był postacią budzącą sympatię. 

Niby mówi się że człowiek uczy się na błędach. Widać nie zawsze. Do zapamiętania:
- nie chodź do kina na polskie produkcje, to zazwyczaj strata pieniędzy i nerwów
- nie chodź do kina na adaptacje tekstów które znasz i lubisz, to zazwyczaj wywołuje niesmak i frustrację

Oba przykazania złamaliśmy i dostaliśmy to na co zasłużyliśmy. Filmowy Jerzy nie dość, że cierpi na niedostatki techniczne (momentami poziom animacji aż razi w oczy) to i fabularne. Wydaje się, że sam autor wie o tym, że tworzy gniota i pośrednio tego właśnie dotyczy opowiadana historia. Otóż źli naukowcy na podstawie marketingowej papy z przetworzonych gazet tworzą zwyrodniałego klona Jerzego, który ma się stać maskotką tłumów. Tak stworzony klon umie dwie rzeczy: pierdzieć i kopulować. Wiadomo, to się najlepiej sprzedaje. Znacząca jest kwestia jednego z nazioli która pojawia się pod koniec filmu: "co z tego, że dostajemy za to kasę jak nie możemy robić tego co kochamy".

Co na plus? To czego nie można oddać w komiksie - całkiem dobrze dobrana muzyka i dynamika niektórych scen akcji np. pościg po Warszawie czy przelot dmuchanych lal nad miastem. W tych kilku momentach animacja staje się bardziej dopracowana, ujęcia są co prawda wzorowane na amerykańskich rozwiązaniach (patrz motywy rozbijania samochodów a la Blues Brothers) ale mimo wszystko dają wizualnie radę i są nielicznymi pozytywnymi akcentami filmu.

No to teraz trzymając się pierwszego z przykazań może warto się wybrać na Salę samobójców heheh?