czwartek, 29 kwietnia 2010

dwudziesty szósty

Projekt reklamy okularów na zajęcia z fotografii społecznej.

poniedziałek, 26 kwietnia 2010

dwudziesty piąty

Przeraża mnie to jak rzadko zamieszczam nowe notki. Straciłam impet. Zbliżają się ciężkie dwa miesiące. Moje życie kulturalne usycha, plenią się obowiązki i plany. W maju, oprócz serii wyniszczających psychicznie zaliczeń, wpisałam w grafik kolejną konferencje i projekt animacyjny: piknik XIX wiecznych zabaw. Postaram się znaleźć czas na wyprawę do nowo otwartego Muzeum Chopina, zajrzę do Muzeum Sztuki Nowoczesnej i CSW, z lubością oddam się też jakiejś dobrej muzyce.

Póki co pozwalam sobie na mini aktywności.  Między innymi na trzy godzinną projekcje Andrieja Rublowa Tarkowskiego. To ciężka produkcja, którą - mimo intelektualnych akrobacji - miałam problem złożyć w spójną interpretacyjne całość. Nie ma tu jasno zarysowanej konstrukcji fabularnej, trudno też powiedzieć co jest osią tematyczną filmu. W założeniu jest nią biografią średniowiecznego mnicha, wydaje się jednak że pod warstwą realistyczną kryje się rozbuchana ale subtelnie budowana metafora. Nie udało mi się odnaleźć do niej klucza. Znawcy twierdzą, że  Rublow to głębokie dzieło o losie i wrażliwości artysty. Obawiam się, że Tarkowskiego zaczynam nie lubić w podobny sposób jak Kurosawy. Nie umiem odnaleźć się w proponowanym przez nich sposobie filmowego doświadczania, nie emocjonują mnie, nie łapie metafor, nie wiem o czym opowiadają. Czy po prostu jeszcze do nich nie dojrzałam?

Dodam tylko, że film polecają spece z Watykanu.

Kolejne fotki z Paryża - w nieco innym tonie:






środa, 21 kwietnia 2010

dwudziesty czwarty

Potęga nieziemska kryje się w pasji. Mimo iż średnia wieku uczestników Board Game Studies XIIIth Coloquium oscylowała koło czterdziestki, duchem byliśmy wszyscy kochającymi gry dziećmi. Jako najmłodsza w tym gronie bardzo bałam się intelektualnego i językowego wykluczenia. Okazało się jednak, że siedząc przy planszy wszystkie różnice stały się nieistotne a ja dawno nie czułam się tak dobrze wśród obcych ludzi. 

Cztery dni konferencji minęły bardzo szybko. Prezentacje referatów trwały od 9.30 do 17.30 z przerwami na kawę i obiad. Rozpiętość tematyczna była bardzo duża - od dominującej przez pierwsze dwa dni tematyki historycznej, poprzez informatykę aż do zagadnień społecznych i praktycznego zastosowania gier.  Na spotkaniu pojawili się naukowcy, wynalazcy gier, prywatni kolekcjonerzy, szaleni hobbyści zajmujący się na co dzień całkiem zdrowymi aktywnościami. Ciekawa mieszanka. Wiele rzeczy, które wydawały mi się oczywiste dla niektórych z uczestników były nowością. Panią antropolog z Niemiec bardzo zdziwiło wymienione przeze mnie nazwisko Knizia (guru eurogier - jej rodak przecież!), Brytyjczycy zagadując o moje zainteresowania sprowadzali gry w edukacji do wykorzystania Memory na lekcjach języka (im trochę pocisnęłam - do tej pory nie wiem jak mi się udało wyartykułować w języku angielskim parę małych ale abstrakcyjnych teoryjek). Przyswoiłam bardzo dużo ciekawych informacji, czerpałam garściami z referatów. Napiszę o nich dokładniej za jakiś czas - przygotowuję artykuł o konferencji dla Kwartalnika Pedagogicznego. Gdy będzie gotowy wrzucę go na bloga. 

Na chwilę obecną wspomnę tylko o takich cudach jak ludus algebraicus (prawdopodobnie pierwsza gra edukacyjna, zaprojektowana przez Berkeleya, dotyczy rozwiązywania równań, niestety choć wizualnie cudowna jest niegrywalna), Games&Puzzles (miły pan kolekcjoner przygotował książeczkę będącą wyborem artykułów z tego angielskiego czasopisma o grach z lat 70', większość z prezentowanych tam pozycji to gry logiczne), metoda Monte Carlo (informatycy się postarali i programiki oparte na tej metodzie już wygrywają z profesjonalistami w go), Spiel des Jahres (czyli o tym jak przyznaje się najważniejszą nagrodę w branży i jakie sztuczki stosuje się aby nakręcać niemiecki rynek do produkcji coraz lepszych gier), 58 dziur (gra starożytnego Egiptu, zasady do tej pory nie rozgryzione), Hex (świetna reklama: europejczycy mówią że jeśli istniała by obca cywilizacja to na pewno grała by w go, Japończycy mówią że grała by w hexa).

Złapałam też kontakt z przesympatycznymi Portugalczykami którzy od 6 lat organizują ogólnokrajowy konkurs gier logicznych dla szkół. Mocno mnie zapalili do skopiowania tego pomysłu - może na razie w mikro skali. Myślę o małym projekciku dla Olsztyna. Usłyszałam bardzo dużo miłych słów na temat organizacji spotkań planszówkowych - sporo osób było zdziwionych, że Polacy spotykają się poza domem aby grać w go, szachy lub eurogry. Zaskoczył mnie Izraelczyk Gafar. Poszukując żydowskich gier z okresu przedwojennego, spędził sporo czasu w Polsce. Po pierwszych nieudanych próbach odnalezienia kogokolwiek kto zajmuje się u nas historią gier (oprócz historyka z Elbląga - Piotra Adamczyka, który także był na konferencji ale interesuje się wcześniejszymi okresami) dotarł do rodziny Sosenko. Kryją oni w swym domu ogromną kolekcję starych gier i zabawek. Może warto wybrać się do Krakowa aby zobaczyć te cuda?

Poznałam masę niesamowitych ludzi. Między innymi Brazylijczyków (nie mam pojęcia jak oni wrócą do domu &) zajmujących się produkcją tradycyjnych gier (www.origem.com.br), sympatycznego Davida Parletta (zdobywce pierwszej nagrody Spiel des Jahres) oraz niesamowitą Sophie - starą ekstrawertyczną Indykę , która przywiozła całą kolekcję ręcznie wyszywanych gier (grałam w tygrysy i kozy - zamiast pionów były szmaciane tygrysy zabawki). Szalona kobieta, zabrała mnie i Maćka na nocny trip taksówką po Paryżu i kolację w jednej z najdroższych restauracji w mieście. Siedząc wśród bogatych stylizowanych na XIX wieczne wnętrz Cafe de la Paix , Sophie była uosobieniem kolonijnej Anglii. Ku zgorszeniu ekskluzywnie ubranych francuzów składaliśmy przy jedzeniu origami i bawiliśmy się kartami. 


Turystyczny Paryż nie miał mocy odciągnięcia mnie od właściwej treści wyjazdu. Skusiłam się tylko na mały wypad do centrum sztuki współczesnej. Wystawa była raczej rozczarowująca. Wrażenie zrobiło na mnie miejsce galerii - Palais de Tokyo z zaskakującym kontrastowym rozwiązaniem architektonicznym. Z zewnątrz  jest to zbudowany z rozmachem klasycystyczny budynek (kolumienki, płaskorzeźby przedstawiające wszystkie muzy). W środku odwiedzającego dopada jednak poczucie, że jest w starej zrujnowanej fabryce: obdrapane ściany, wysokie stropy ogromnych przestrzeni wystawowych, cegłą i ledwo maskowane rury. W tym otoczeniu umieszczono zagmatwaną instalacje poczty pneumatycznej. Uwięziona informacja podróżuje w niej w niekończącym się koszmarze poszukiwaniu wyjścia.

Z powodu nieoczekiwanego przedłużenia się mojego pobytu w Paryżu, do dyspozycji turystycznej miałam całą niedzielę. Rodzina zabrała mnie do Cartres. Znajduje się tam magiczna katedra z niezwykłym labiryntem wkomponowanym w posadzkę. Miałam dobrego przewodnika - wuj okazał się znawcą tajemnic miejsca i zaproponował mi intelektualnie wciągającą zabawę w myślenie o sposobie tworzenia tej budowli. Mając ciągle na uwadze, że ta ogromna konstrukcja była budowana bez planu oraz, że jest świadectwem przejścia między motywami romańskimi i gotyckimi, wnikaliśmy w wypracowane przed wiekami rozwiązania architektoniczne. Wciągnęłam się w to chyba odrobinę za bardzo, bo zwiedzanie skończyło się uczestnictwem w francuskojęzycznej mszy w katedrze.

Mimo niedogodności związanych z powrotem, wyjazd udał się znakomicie. Przyczepić się można do fatalnego poziomu językowego francuzów. Bezczelnie dumni ze swej mowy, przygotowali wykład otwierający bez tłumaczenia. Umęczyła mnie też wyprawa do Luwru. Mimo ograniczenia oglądanych eksponatów do tych związanych z grami planszowymi bodźce atakowały z każdego kąta. Muzealną przeprawę wynagrodził mi jednak przemiły i przepyszny wieczór w restauracji Moulin Vert. Szkoda, że ostatni pociąg do Viroflay odjeżdżał nieco po 23. Towarzystwo (i gry które ze sobą przywieźli!) było na prawdę wspaniałe, mimo zmęczenia po intensywnym dniu wcale nie chciałam ich opuszczać. Żałuje także, że ominęło mnie wspólne wyjście do sklepu z grami. Był to jednak dzień krytyczny, pełen stresu - dowiedziałam się o odwołaniu lotu i priorytetem było szukanie alternatywnych rozwiązań powrotu do domu. Do Polski dotarłam autokarem. Spóźniona dwa dni.

Takie spotkania jak paryskie kolokwium dają mnóstwo motywacji i pomysłów do własnych badań/działań. Wymieniliśmy się energią  która starczy na następny rok. Board Game Studies w 2011 spotyka się w Belgii - w Brudge gdzie istnieje największa na świecie biblioteka gier planszowych. Nie mogę tego przegapić. Póki co uzbrojona jestem w adresy mailowe i wizytówki. Liczę na to, że przynajmniej z częścią uczestników nawiąże stały kontakt. 

Gry planszowe rządzą!

Fotorelacja (od góry)
1 - główny organizator konferencji
2 - gram w kozy i tygrysy (wygrałam hehhe)
3 - gra odkryta przez Gadiego u rodziny Sosenko
4 - na wystawie
5 - katedra wnętrze (zdjęcie z netu) 

plansza do ludus algebraicus


Sophie gra w mancale



Zbiory Luwru - pierwsze kości i figura szachowa


Prezentacja Piotra


Stworzona przez ekipę z Portugali gra dla niewidomych


Zabytkowa gra w gęś (niestety nie dotarłam do znajdującego się pod Paryżem muzeum tej gry - otwarte było w śmiesznych godzinach, między 14 a 18)

piątek, 9 kwietnia 2010

któryśtam

= RUDĄ ISKRĄ PEŁZNĄ W ZIEMIĘ KRUCHE PRĘGI
   WDZIERA SIĘ RDZA W TWARZ
   BRAK MI TEGO WOLI OSTRZA, ZBROJONEGO SŁOWEM-PYCHĄ

  NIE PRZETWORZĘ
  BRZĘCZĘ CICHO
  WYSYPISKA PRÓŻNY RUCH

  W PORZUCONEJ ZŁEJ TONACJI
  SKŁADAM PRZESZŁOŚĆ W CIĘŻKI ŚMIEĆ =