środa, 17 lutego 2010

dziewiąty

Ostatnio sporo się działo w kwestii nowych doświadczeń. Same mocne tytuły - "M" Fritza Langa, "Tam gdzie rosną poziomki" Bergmana. Niemiecki ekspresjonizm po raz kolejny napełnił mnie świeżością formy. Kryminał który okazuje się moralnym i psychologicznym dramatem w bazowej treści brzmi banalnie: policja prowadzi nieskuteczne próby poszukiwania mordercy-gwałciciela. Ale trzeba zobaczyć bo M jest doskonałą wariacją na temat Presji (przepiękne słowo). Jest na początku parę nieudanych, przydługich dla współczesnego odbiorcy scen, ale można je wpisać w koncept ogólnej rytmiki filmu. Wszystkie  wstępne niedostatki rekompensuje druga połowa filmu. Od momentu gdy do akcji wkracza miejscowa mafia film kumuluje kilka warstw narastającego napięcia.
O Bergmanie nie napiszę - nie wiem czy zrozumiałam. Wydaje mi się nachalnie zmuszać widza do taniej psychoanalitycznej interpretacji. Szkoda, że filmowy staruch na końcu nie umiera.
Nie wiem czy istnieje jeszcze coś co może mi się nie spodobać. Ze wszystkiego da się wyciągnąć pewną przyjemność. Nawet z tanich hollywoodów - przecież ich PRZYMUSOWEMU oglądaniu i tak towarzyszy łechcące mile ego uczucie wyższości. Z reszty da się ulepić jakąś w miarę spójną interpretację lub zachwycić się formą. W najgorszym wypadku pozostaje morał lub wiedza o tym "jak filmów nie robić." Zresztą to nie tylko filmów się przecież tyczy. Czy już mam tak zaniżoną kulturalną tolerancję? Może to taki mały wybieg umysłu - jeśli coś jest kompletnie fe to czas poświęcony na obcowanie z tym musi zostać uznany za całkowicie stracony. A to już problem. Czas i tak jest zbyt skurczony, zbyt opresyjny. Na jego stratę nie mogę sobie pozwolić więc pojawia się  konformistyczna strategia przetrwania realizowana wobec problemu wiecznego wyboru. Nie chcę wiedzieć co czują ci co są zawsze nastawieni negatywnie.

Polecę jeszcze komiks - Misterium. Opracowanie graficzne trzyma poziom. Motyw wprowadzający: w małym brytyjskim miasteczku wystawiane są średniowieczne misteria. Podczas jednego z przedstawień ktoś zabija aktora odgrywającego rolę Boga. Śledztwo oscyluje między metafizyką a niepokojącą zdeprawowaną rzeczywistością. Najlepsze są dialogi, przemawiają do samego rdzenia mojego istnienia. Też ciągle się męczę z tą potrzebą całościowości świata. Racjonalizacja jest moją codzienną tarczą, filtrem co rozróżnia i nicią co zszywa wszystkie bodźce. Wierzę w spójność. Myślę magicznie, to jedyna obrona tożsamego zewnętrznego i wewnętrznego świata.

"Wzrostowi informacji zapisywanych wciąż w annałach, miesięcznikach, dziennikach wreszcie informacji naukowych towarzyszyły narastające trudności związane z odszukaniem faktów tego zagadnienia, które akurat było przedmiotem zainteresowania. Innymi słowy, wraz ze wzrostem kumulowanej wiedzy, spadały możliwości skorzystania z niej. Rozpoczynając badania jakiegoś problemu, uczony nigdy nie miał pewności, czy nie wyważa otwartych już przez kogoś drzwi. Zebranie pełnej bibliografii jakiegoś wąskiego nawet tematu pochłaniało wiele godzin całego zespołu naukowców. Wydane wielkim nakładem pracy i kosztów wyciągi, streszczenia, bibliografie ogólne i szczegółowe przestały spełniać swe zadanie wraz ze wzrostem specjalizacji. Wkrótce pojawiły się już rejestry streszczeń i wyciągi rejestrów, a wydanie katalogu wyciągów z rejestrów abstraktów stało się alarmowym sygnałem bliskiej katastrofy informacyjnej."
Cytacik z opowiadanka Zajdla (Dyżur ze zbioru Wyższe Racje). Ogarnia mnie pesymizm akademicki. Czy warto brać się za jakąkolwiek naukową robotę? Nie umiem się z tego wygrzebać, pieprzone rzemiosło myśli. Rozdają certyfikaty na umiejętność poszukiwań bibliotecznych i spawanie fragmentów tekstów. Wyroby bez duszy to wszystko.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz