poniedziałek, 22 lutego 2010

dwunasty

Na weekendowe filmowanie przygotowałam, dość przypadkowo zdobyty tytuł, Dante's Inferno. Znalazłam go na PEB'ie w dziale anime. Nie sprawdzałam żadnych recenzji bo tytuł wywołał dobre skojarzenia, bez wahania wrzuciłam film do ściągania. Liczyłam na wysublimowany estetycznie epicki dramat osobowości, dostałam potężną dawkę krwawej jatki. Dante to chłop na schwał. Wpada do piekieł z dużym majchrem i tnie wszystko co się rusza, byle tylko dostać się do ukochanej Beatrycze. Przyznam się, że Boską Komedie czytałam fragmentarycznie i dość dawno, ale dam się wrzucić do piekieł, że ma nieco inny charakter. 
Podano mi dużo akcji, popisowych plenerowych animacji, wirtuozerii uśmiercania. Niewątpliwą zaletą był innowacyjny pomysł częstej zmiany stylów animacji - najciekawsze metamorfozy przeżywała postać Wergilliusza (nieco zmarginalizowana, no bo przecież poecie nie wypada walczyć a Dante nie wykazywał potrzeby moralnego wsparcia). Zaintrygowały mnie te rozwiązanie więc sprawdziłam w necie ilu to autorów pracowało nad filmem. Mogłam tego nie robić - nic się na temat twórców nie dowiedziałam, ale odkryłam, że Dante's Inferno jest produkcją promującą grę o tym samym tytule. Nagle jasną stała się cała konstrukcja fabularna: zabijanie bossów na każdym kolejnym poziomie aż do efektownej walki z cappo di tutti cappi czyli samym Lucyferem.
I tu pojawia się istotny dylemat. Z jednej strony świetnie, że klasyka jest żywa we współczesnej kulturze ale mam jakieś (może staroświeckie) poczucie, że dokonano profanacji. Rozgrzebano i przekonwertowano egzystencjalnie nasyconą treść Boskiej Komedii na niskich lotów rozrywkę. Przez cały film próbowałam wmówić sobie, że sceny walki symbolizują zmagania duchowe. Nie,niestety nie - przemoc i fizyczność są bezpośrednim celem (gra) i środkiem (animacja). Wewnętrzny świat bohatera jest tu sprawą drugoplanową. On nie przeżywa on działa. Przemierza kręgi piekła pokonując przeszkody w postaci potworów - we wszystkich aspektach obce, nieludzkie, zewnętrzne twory. Resztkami egzystencjalnych zmagań są wspomnienia. Znów kłania się nam Freud. Wystarcza Dantemu wyciągnięcie grzechu w pole świadomości aby nastąpiła automatyczna jego niwelacja.
Jak daleko może zostać zmodyfikowana forma aby nie naruszyć spójności treści? To pytanie plącze się wokół wszystkich streszczeń czy morderczo nudnych adaptacji szkolnych lektur. Dekonstrukcja w wielu przypadkach polega na skrajnym uproszczeniu. Bez niej wile dzieł jest nie do strawienia. Ja też nie mogłam przebrnąć przez tekst Iliady, zabijały mnie tłoczące się na wszystkich kartkach przypisy. Rozumienie było kamieniste - nie można czytać wczuwając się, wchodząc w fabułę bo rwana jest ona konstrukcjami mentalnymi zbyt odległymi aby mogły być zinterpretowane intuicyjnie. I tak zdajemy się od lat na tłumaczy którzy wykładają nam sens tekstu. Czy przetworzenie Szekspira na komiks a Dantego na animacje promującą grę komputerową nie jest też rodzajem tłumaczenia ale odbywającym się niejako wewnątrz kultury? Współczesny odbiorca nie ma ochoty obcować z tym co trudne, z tym co może odsłonić skarlałe człowieczeństwo. Gubi się ciągłość sensów - do wyboru mamy więc spłycenie lub eliminacje. Efekt jest taki że wszyscy znają Dantego ale nikt nie Czytał. Dlatego może stać się doskonałym hasłem marketingowym. Siła skojarzenia połączona z mglistym znaczeniem tylko czeka na wypełnienie pustki szczególu cudownie spreparowanym idealnym pop-człowiekiem.
Znów narzekam. Chyba jednak przeczytam. Czuję potrzebę dokładnego sprawdzenia źródła. Przynajmniej tyle. Kolejny tytuł z etykietką "must read". Inaczej będzie mnie męczyć to że nie mam innej wizji Boskiej Komedii niż ta którą zaaplikowali mi w filmie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz