niedziela, 7 marca 2010

osiemnasty

Odkąd filmy są sygnowane magicznym znakiem 3D, chodzenie do kina stało się psychologicznym przymusem. No bo jak nie obejrzeć Alicji w pełnej krasie gdy pewne jest, że Burton jest mistrzem strony wizualnej? Historie wszyscy znamy, dziewcze wpada do króliczej nory i błąka się w jednej wielkiej imaginacji. Temat przerabiany tysiąc razy w grach, filmach, teatrach. O dziwo cały czas pozostaje interpretacyjnie nośny.

Dostałam to czego się nie spodziewałam. Opowieść została znacznie zmodyfikowana, widz  w pierwszych scenach dostaje klucz interpretacyjny, dzięki któremu  Krainie Czarów może odkryć na nowo. Perspektywa Burtona nie jest specjalnie odkrywcza - trąci nieco naiwnym psychologizmem. Tekst Carrolla rozłożono na części a następnie przycinając tu i ówdzie, dodając nieco dramaturgicznego kleju ulepiono nową Alicję. Z jednej strony jest to pewnie decyzja strategiczna, gdyby treść pozostała bardziej klasyczna film dawał by się zbyt łatwo porównywać z masą innych adaptacji. Wybrano rozwiązanie nieco kontrowersyjne, licząc pewnie że proponowana świeżość silniej wciągnie widza w historie. Mam jednak poczucie, że potencjału  reinterpretacji nie wykorzystano do końca. Filmowi brakuje napięcia i siły impresji, jest emocjonalnie chłodny. Ogląda się to bez specjalnego przejęcia, zabawiając się tylko analizowaniem relacji świata rzeczywistego do symbolicznej Krainy Czarów, w której Alicja prowadzi  introwertyczną rozgrywkę o własną tożsamość. (psychoanalitycy znów się cieszą)

Niemiłą niespodzianką była dla mnie realizacja scenografii. Liczyłam na wymyślną florę i faunę rodem z Avatara, dostałam zbitek słabych grafik komputerowych - niedopracowanych i ubogich. Szkoda. Charakteryzacja głównych bohaterów to wizytówka filmu jednak nie da się nią zatuszować słabego tła. Nie przyłożono się także do muzyki. Wykreowany świat nie miał swoich odgłosów, za to nachalnie wpychano mi w ucho smyczkowy motyw przewodni (hmm kojarzycie początek walki w Heroesach III?).

Denerwowały mnie sceny nic nie wnoszące do fabuły a będące tylko popisami efektów 3D. Mogłam ten film obejrzeć w zaciszu swojego domu i nic by nie stracił ze strony wizualnej. Może nawet by zyskał - na dużym ekranie każda nienaturalność animacji rzuca się dużo bardziej w oczy. Wniosek jest taki, że znów dałam się złapać na marketingowy lep.

Mimo wszystkich tych wad wyszłam z seansu zadowolona. Czy to jest właśnie ta magia kina?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz