czwartek, 18 marca 2010

dwudziesty

Kryzys. Znów dziś nie mam nic sensownego do napisania. Od tygodnia nie przyswoiłam żadnej porządnej kulturalnej strawy (nie liczę obejrzenia koszmarnego filmu "Widziadło" i urywku utworu Bohdana Mazurka). Czytam dużo ale bez przeżywania -  mielę książki intelektualnie, selekcjonuję przez pryzmat prac dyplomowych.

Aby się nie pogubić w gąszczu narastających obowiązków i zadań, próbuję ujarzmiać rzeczywistość dokładnymi planami swych działań. Cierpię na kompleks efektywności. Nie odpoczywam bo mam poczucie, że tracę czas. Nie pracuję tak dobrze jak bym chciała (czyli jak? granica ciągle umyka) ponieważ jestem zmęczona. Planuję odpoczynek, zaplanowany jest kolejnym zadaniem.

Już o tym pisałam?

Gdy dzielę się planami z innymi, stają się realniejsze. Siebie przekonam, wytłumaczę się wewnętrznie, oszukam, że wcale nie miałam zamiaru. Gdy mówię komuś, że coś zamierzam, składam silną obietnicę. Wystawiam się na dysonans aby samej się zmotywować. Pokazanie swojej niemocy będzie mnie boleć bardziej niż cały wkład pracy w wykonanie zadeklarowanego zadania. Muszę zrobić więc wszystko, wyzwolić maksimum energii aby jeśli coś się nie powiedzie, była to wina  niezależnego. Co najdziwniejsze bez tego czuję się martwa. Gdy mam czas odpływam w egzystencjalne lęki, tkwię w mentalnej superpozycji. Działanie jest dla mnie sposobem ucieczki od siebie samej. Wieczorami tylko zapadam się w swojej głowie. Karcąc się i obiecując. 

Każdy plan na przyszłość to perspektywa rozczarowania.

Mam problemy z interpunkcją.

Ciągle Ja, Mnie, Swojej,  Się.
Jak to męczy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz