poniedziałek, 27 września 2010

czterdziesty drugi

Konwenty w Olsztynie traktuje bardzo emocjonalnie. Z jednej strony zdaję sobie sprawę jak dużo pracy kosztuje przygotowanie fajnej, dobrze zorganizowanej imprezy, z drugiej skręca mnie gdy widzę niedociągnięcia wersji finalnej. Z wrześniową Conquistą było tak, że bardzo długo nie wierzyłam, że  konwent w ogóle się odbędzie. Informacje które do mnie docierały miały negatywne zabarwienie - a to brak pieniędzy na wynajęcie szkoły, a to konflikty wśród organizatorów, a to jakieś niejasności związane z ustalaniem programu. Problemy narastały, ciężko było zdobyć rzetelną informację co się tak na prawdę dzieje - czy ktoś się nimi realnie zajmuje czy całe to przygotowanie to bujanie w obłokach. Szczególnym pesymizmem napawał fakt, że poprzednia taka inicjatywa spaliła na dzień przed startem. 

W pewien sposób należą się więc gratulacje. Po pięciu latach od Kałasznikonów w Olsztynie znów zagościła duża impreza dla fanów fantasy i anime. Mimo znikomej, szeptanej promocji spotkania (co wciąż wydaje mi się najpoważniejszym niedociągnięciem konwentu) goście dopisali. Nie znam dokładnych szacunków ale pojawiło się ponad 150 osób. Złym pomysłem było rozbijanie atrakcji po trzech piętrach szkoły. Chociaż sale panelowe i konkursowe zapełnione były ludźmi, korytarze momentami stawały się zupełnie puste. Większe zbicie atrakcji w przestrzeni nadało by konwentowi zarazem atmosferę sympatycznej kameralności jak i sprawiło by, że interakcje między uczestnikami stały by się bardziej dynamiczne. Poprzebierani mangowcy snuli się korytarzami swojego piętra, oderwani od rzeczywistości fantaści rozstawiali swoje zabawki po kątach. Czuć było izolacje obu grup. W tym względzie organizatorom zabrakło nieco śmiałości. Ja sama na część japońską rzuciłam tylko okiem, trzymałam się na niepisany ale odczuwalny dystans jasno wyznaczający obszar "nasz" i "wasz". Szkoda bo takie spotkania jak Conquista mogą służyć budowaniu płaszczyzny porozumienia między obiema grupami i efektywniejszej współpracy w przyszłości.

 Ze strony fantastów przygotowania wypadły przyzwoicie. Oprócz pojedynczych paneli które nie odbyły się z braku zainteresowanych słuchaczy, wszystkie zaplanowane atrakcje zostały zrealizowane zgodnie z planem. Z racji obsługi gamesroomu udało mi się wyrwać tylko na jeden panel. Świetnie się bawiłam słuchając z niedowierzaniem absurdalnych faktów o nowej edycji Warhammera. Dużą atrakcją były LARPY - jeden symboliczny z dużą dawką hazarodowej ekscytacji, drugi (kontener) miałam okazję przez chwilę podejrzeć i wnioskując po minach i zapoconym, pełnym napięcia powietrzu zamkniętego pomieszczenia, do którego się wdarłam, zaoferował grającym dużą dawkę emocjonalnego żużlu. Dodatkową atrakcją był mini turniej battla. Miło było znów spotkać pochylonych nad blatem dawno nie widzianych strategów. Gamesroom nie był okupowany. Ci jednak którzy do niego zajrzeli zazwyczaj utykali na dłużej. Bardzo się cieszę z przyłączenia się do nas ekipy goistów. Od ich mistrza (symultanicznie trzaskał nawet pięć gier) można było się wiele nauczyć o tej jakże eleganckiej grze. Czy sam gamesroom wypadł dobrze czy źle pozostawiam waszej ocenie. Osobiście zebrałam na konwencie dużo pozytywnej energii i mogę uznać, że impreza się udała. Przy kolejnej okazji trzeba lepiej przemyśleć niektóre kwestie organizacyjne i formalne - jest to do dopracowania. Następnym razem liczę na pełniejszy dialog, pewne informacje i realną współpracę.

PS: Japońskie jedzonko powinno dostać mandat sanepidu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz